Wszedłem do polityki, aby zmieniać rzeczywistość dla tych, którzy sami jej zmienić nie mogą. Oddziałując na rządzących, chcę realizować działania społeczne. Ufam, że − niezależnie od indywidualnych przekonań tej czy innej partii demokratycznej − jeśli dana organizacja NGO robi dobrą robotę, to dostanie wsparcie. Jestem w polityce po to, by uczynić z moich doświadczeń na gruncie pozarządowym działania systemowe. Rozmawiam z każdym, kto stoi po stronie demokratycznej, bo krzywda ludzka nie ma barw politycznych – mówi dr Marcin Jurzysta, prezes inicjatywy społecznej „Dziś dla Jutra”.
Rozmawiamy niedługo po ważnych świętach państwowych i rocznicy wejścia Polski do UE, stąd moje pierwsze pytanie. Jest pan związany z samorządem i lokalną działalnością społeczną. Ostatnio kandydował pan w wyborach do Sejmiku Województwa Podkarpackiego. Czuje się pan lokalnym patriotą?
− Żeby odpowiedzieć na tak postawione pytanie, trzeba wziąć trzy głębokie oddechy i policzyć do dziesięciu. Owszem, kandydowałem w tych wyborach z listy Koalicji Obywatelskiej, bo było to dla mnie czymś naturalnym. Po pierwsze dlatego, że jestem człowiekiem centrum, a po drugie zawsze chciałem, aby samorząd był jak najmniej upolityczniony. Pytanie o kwestię patriotyzmu jest strzałem z grubej rury. Dlaczego? Bo ja się nad tym nie zastanawiam. Niektórzy funkcjonują na zasadzie, że w danej chwili muszą ostentacyjnie okazywać swój patriotyzm. Ja wyrażam go inaczej. Dla mnie kategoria patriotyzmu nie jest definiowalna i nie jest wyłącznym wynikiem tego, co robimy, lub czego nie robimy. To po prostu integralna część naszej wewnętrznej tożsamości. Czuję się patriotą, chyba jak prawie każdy nasz rodak, ale nie wyłącznie przez to, co robię społecznie. Absolutnie nie chcę, aby łączono to aż tak jednowymiarowo.
To jak zdefiniowałby pan zatem patriotyzm w odniesieniu do swojej osoby?
− Właśnie do tego zmierzam, że nie jest on definiowalny. Ja po prostu go czuję. To tęsknota, to lojalność, to poczucie wspólnoty. Jako naukowiec często wyjeżdżam na różne konferencje i gdy w drodze powrotnej widzę naszą stolicę, a potem znajome tereny Podkarpacia, to wiem, że jestem u siebie. Teraz piszę książkę o strukturze społecznej, z której się wywodzę. Niestety nie mogę zbyt dużo wyjawić, gdyż jestem zobligowany ustaleniami z wydawcą. Powiem tylko, że kiedy analizowałem przeszłość i zagłębiałem się w ludzkie losy, opisując wydarzenia oraz przeprowadzając wywiady z istotnymi uczestnikami tej struktury, to serce biło mi mocniej.
„Mojość” to termin naukowy, który po raz pierwszy zastosowałem w monografii „Perspektywy i wyzwania współczesnej edukacji”. Może zrobiłem to, dlatego że sam takiego uczucia doświadczam. To określenie doskonale obrazuje poczucie, że tu jest moje miejsce. Dziś z przyjemnością stwierdzam, że termin ten wszedł do słownika nauk społecznych.
Żyjąc na Podkarpaciu, dobrze zna pan jego problemy i potrzeby. Czy samorządy dobrze na nie odpowiadają?
− Jestem też prezesem stowarzyszenia Inicjatywa Społeczna Dziś dla Jutra. Z tej perspektywy wiem, że dzięki współpracy z samorządami można wypracować najlepsze projekty. To właśnie na styku tych dwóch płaszczyzn rodzą się najfajniejsze pomysły, jest energia i przestrzeń do działania, pod warunkiem że nie wejdzie tam zideologizowana polityka. Dlatego ciągle z ubolewaniem przypominam, że radni wojewódzcy PiS ustanowili swego czasu nasz region strefą wolną od LGBT. A ja pytam: po co to było? Takie jątrzenie jest de facto wyciąganiem spraw, które będą jedynie dzielić.
Trzeba popatrzeć na to, co nas łączy. Co ze sprawą drogi S19? Tak się składa, że mieszkam kilka kilometrów od tego placu budowy i wiem, że z powodów bezpieczeństwa te prace wyhamowały. Co z naszą służbą zdrowia? Czy pana czytelnicy zdają sobie sprawę z tego, że na Podkarpaciu nie ma kliniki diabetologicznej? Lublin ma, a my nie… O psychiatrii młodzieży nie wspomnę. Jest, co prawda, Oddział Psychiatrii dla Dzieci i Młodzieży w Łańcucie, ale to kropla w morzu potrzeb. Niech nasi włodarze pojadą do Mazowieckiego Centrum Neuropsychiatrii w Zagórzu pod Otwockiem i zobaczą, jak to wygląda. Ja osobiście miałem okazję widzieć zakres działań tego ośrodka, dlatego startowałem w tych wyborach, aby móc poprzez pragmatyczne działanie, przekazywać swoją wiedzę i doświadczenia.
Co z polityką dostępności dla osób z różnymi niepełnosprawnościami? Gdzie windy, podjazdy, odpowiednio sprofilowane architektonicznie i akustycznie przejścia dla pieszych, wiązki przewodzące dla osób głuchoniemych, czy tłumacze języka migowego w miejscach publicznych? To powinien być standard. A nie jest. Niedawno obchodziliśmy 20-lecie członkostwa naszego kraju w Unii Europejskiej. Niestety pod względem dostępności wciąż wiele nam brakuje do innych państw UE.
Jakie są pana postulaty względem niezbędnych zmian, aby ludziom w regionie żyło się lepiej?
− To, wspomniana przeze mnie wcześniej, polityka dostępności, a także kwestia włączania kolejnych grup społecznych do naszego życia społeczno-politycznego, edukacji czy biznesu. Owszem, o tym się bardzo wiele mówi, co jest krokiem do przodu. Niestety w ślad za tym wciąż idzie zbyt małe działanie.
Podam prosty przykład. Jak zapewne pan wie, po rezygnacji Tadeusza Ferenca z funkcji prezydenta Rzeszowa poparłem w imieniu środowisk osób z niepełnosprawnościami kandydaturę Konrada Fijołka na to stanowisko. Uczestniczyłem w budowaniu programu na rzecz osób z różnymi niepełnosprawnościami w nadziei, że Rzeszów w końcu będzie miastem prawdziwie dostępnym i wolnym od jakichkolwiek wykluczeń. Niestety szumnie ogłoszone i podpisane również przeze mnie postulaty – które dla mnie samego były wielką nadzieją na pozytywną zmianę − dziś nie są do końca realizowane. To smutne, iż pomimo zapowiedzi nie ma w ratuszu pełnomocnika ds. osób z niepełnosprawnościami. Trzeba jednak zaznaczyć, że zaraz po pierwszych wygranych przez Konrada Fijołka wyborach taką funkcję sprawowała Natalia Hul. Dziś jednak się o tym nie mówi… Smutne.
Mam również uwagi skierowane do władz na szczeblu wojewódzkim. Nie wiem, czy marszałek Ortyl widzi, jak funkcjonują dwa − do niedawna sztandarowe − szpitale wojewódzkie w Rzeszowie. Rozmawiam z lekarzami, pielęgniarkami i pracownikami tych szpitali, gdyż moje stowarzyszenie stara się w ramach działań statutowych regularnie odpowiadać na ich potrzeby. Z przeprowadzanych rozmów wyłania się czarny obraz. Niedługo z racji niskich płac i przeciążenia personelu nie będzie miał nas kto leczyć. Pamiętajmy, że na jakość świadczonych usług medycznych mają wpływ także komfort pracy i liczebność personelu. Niestety do tej pory utworzenie przed laty wydziału medycznego na Uniwersytecie Rzeszowskim nic nie dało.
Zdaję sobie sprawę, że być może zbyt mocno akcentuję te sprawy, a trwałe zmiany wymagają czasu. Niemniej zarówno z racji prowadzonej działalności społecznej, jak i posiadanej przeze mnie niepełnosprawności ruchowej te kwestie są mi bardzo bliskie. Zatem w tym zakresie nie odpuszczę.
Czy te zmiany wprowadziłby pan w skali ogólnopolskiej?
− One przecież już funkcjonują na poziomie krajowym, choć pewnie należy zastanowić się nad ich bardziej efektywnym zastosowaniem w praktyce. Przykład pierwszy z brzegu. Wprawdzie od lat mamy pełnomocnika rządu ds. osób z niepełnosprawnościami, ale funkcjonuje on jedynie w randze sekretarza stanu, a nie samodzielnego ministra. Niby różnica jest niewielka, ale proszę spojrzeć, jak wiele mamy ministerstw, których kompetencje należałoby wcielić do innych resortów, a one wciąż funkcjonują. Dlaczego nie możemy doczekać się Ministerstwa ds. Osób z Niepełnosprawnościami? Byłby to wielce symboliczny gest dla całego środowiska i pokazanie ze strony rządzących, czym różnią się od poprzedników.
To czego najbardziej brakuje w polityce centralnej?
− Trudno mówić o wszystkim, gdyż obecny rząd działa raptem kilka miesięcy. Trzeba dać mu szansę. Rozumiem, że w pierwszej kolejności należy posprzątać po poprzednikach, tyle że owo sprzątanie idzie dość opornie, a przecież oprócz tego mamy równie ważne dla nas wszystkich sprawy. Gdy patrzymy na ochronę zdrowia, to wciąż czekamy na nową listę leków refundowanych, zniesienie limitów, otworzenie większej możliwości diagnostycznych czy skoordynowaną edukację pacjentów w zakresie samokontroli takich chorób, jak cukrzyca.
W dziedzinie spraw społecznych i osób z niepełnosprawnościami należy jak najszybciej zabrać się za wdrożenie nowych zasad orzecznictwa i przyznawania rent, uprościć procedury starania się o sprzęt rehabilitacyjny, wyjazdy na turnusy, a także rozwijać system asystentury dla osób z niepełnosprawnościami.
W dziedzinie edukacji oczekujemy na szumnie zapowiadane odchudzenie podstaw programowych oraz rzetelne realizowanie kwestii edukacji włączającej. Niestety za ministra Czarnka edukacja włączająca była traktowana po macoszemu i w zasadzie funkcjonowała wyłącznie na papierze. Co do tego ostatniego problemu mogę służyć pomocą. Moje stowarzyszenie współpracuje z wybitnymi specjalistami w tej dziedzinie, m.in. Małgorzatą Mac – ekspertką od terapii uzależnień, Magdaleną Czyżewską – psycholożką zajmującą się pracą z rodzinami w kryzysie, Teresą Mierzwą, która jako prekursorka wprowadziła innowacyjne działania odnośnie edukacji włączającej na terenie powiatu stalowowolskiego, czy Małgorzatą Dudek – inicjatorką niepublicznej szkoły społecznej dla dzieci ze szczególnymi potrzebami edukacyjnymi.
Pewnie w skali kraju jest niewielu, którzy będą chcieli posłuchać prezesa małego stowarzyszenia z Podkarpacia, ale być może na poziomie wojewódzkim nasza wiedza i doświadczenie mogą komuś się przydać. Jesteśmy w tym zakresie do dyspozycji.
A jakie głosy słyszy pan, będąc wśród ludzi, którzy nie są zadowoleni z tego, jak żyją?
Wiele z tych głosów to niestety typowe malkontenctwo, wynikające z wrodzonej skłonności do narzekania. Te nic nie wnoszą do poprawy sytuacji. Mamy jednak również bardzo merytoryczne głosy, które wskazują na konkretne problemy, i to właśnie w nie należy się wsłuchiwać.
Nie dziwię się, że ludzie są trochę rozczarowani, bo rozliczanie poprzedników obecnej koalicji rządzącej idzie dość opornie. W dalszym ciągu społeczeństwo nie wie, co lub kto stoi za konkretnymi decyzjami administracyjnymi dotyczącymi słynnego CPK. Natomiast przykład burzy przy okazji pracy nad ustawą wiatrakową każe zadać sobie pytanie o jakość polskiej legislacji, jej realne skutki i odbiór przez obywateli. Pragnę jednak podkreślić, iż problem z jakością przyjmowanych przez parlament ustaw towarzyszy w mniejszym lub większym stopniu wszystkim następującym po sobie władzom. Kluczem są prace nad tym, żeby takie i podobne sytuacje zdarzały się coraz rzadziej. A coś o tym wiem, gdyż współpracowałem w tej mierze z Hanną Gil-Piątek, gdy jeszcze była parlamentarzystką.
Ludzie czekają na konkretne rozstrzygnięcia. Dziś każdy drży o to, jak w najbliższym czasie będą kształtowały się ceny energii oraz żywności. Ta ostatnia została ponownie objęta 5-procentowym podatkiem VAT. Jako szef stowarzyszenia Inicjatywa Społeczna Dziś dla Jutra często spotykam się też z pytaniami o coraz bardziej niebezpiecznie długie kolejki do specjalistów. Dlaczego niebezpiecznie długie? Otóż, wedle wszelkich badań, które również my zbieramy w ramach naszego stowarzyszenia, Polacy coraz częściej zapadają na poważne choroby, które dotykają również najmłodszych. To powoduje, że dostęp do specjalistów jest utrudniony. Dopóki to się nie zmieni, należy jakoś odblokować system. Może niektóre uprawnienia warto przenieść na lekarzy pierwszego kontaktu, a nawet na apteki? W każdym razie trzeba coś z tym zrobić, bo ludzie są w słusznej panice.
Organizacje samorządowe mają duże możliwości. Jednak wszystkich celów nie są w stanie realizować samodzielnie. Jak widzi pan współpracę z rządem, samorządem oraz biznesem?
Zacznę od końca. Z biznesem współpracuje nam się świetnie. Zawsze otrzymujemy wsparcie od wielu firm, których nazw nie będę przytaczał, gdyż przy wielu innych okazjach o nich mówiłem. Dziś mogę powtórzyć jedno – ogromne dzięki dla nich.
Samorządy to podmioty, z którymi współpracowało i współpracuje nam się zawsze najlepiej. Poruszamy się bowiem w podobnych przestrzeniach i funkcjonujemy na zasadach wzajemności. Oni wiedzą, że my wchodzimy w te sfery, gdzie samorząd nie zawsze dociera. My natomiast mamy świadomość, że tam, gdzie nasze możliwości się kończą, dzięki m.in. naszym sugestiom wkraczają ludzie z samorządu. Cały szkopuł w tym, by były to osoby kompetentne.
Co do rządu… Poprzedni rząd bardzo nie lubił organizacji NGO. Wyjątkiem były te, które w jakiś sposób powiązane z PiS. Dziś to się zmienia. Nie ukrywam, że sam jako prezes organizacji pozarządowej wspieram Koalicję Obywatelską. Wspieram, bo czuję ducha obywatelskiego, nie tylko w członie nazwy tej formacji. Ufam, że − niezależnie od indywidualnych przekonań tej czy innej partii demokratycznej − jeśli dana organizacja NGO robi dobrą robotę, to dostanie wsparcie.
No właśnie. Jest pan już jakiś czas w polityce. Na pewno tej lokalnej, ale powoli staje się pan też znany na gruncie krajowym. To ważny kapitał. Jak chce go pan wykorzystać?
− Tylko dla działalności społecznej. Ciągle powtarzam, że wszedłem do polityki, aby zmieniać rzeczywistość dla tych, którzy sami jej zmienić nie mogą. Oddziałując na rządzących, chcę realizować działania społeczne. Na poziomie stowarzyszenia robiliśmy i robimy wiele akcji, od badań endokrynologicznych, przez wsparcie placówek i ośrodków dla dzieci i pomoc uchodźcom z Ukrainy, po wspieranie sportu i kultury. Jednak zdaję sobie sprawę, że jest to kropla w morzu potrzeb. Jestem w polityce po to, by uczynić z moich doświadczeń na gruncie pozarządowym działania systemowe. Chcę mocno zaznaczyć, że rozmawiam z każdym, kto stoi po stronie demokratycznej. Dlaczego? Bo krzywda ludzka nie ma barw politycznych.
Komentarze
Zaloguj się aby móc dodać komentarz