Dodano: 13.04.2012 r.
TARNOBRZEG. Lekarz weterynarii znęcał się i uśmiercał zwierzęta, a potem zakopywał je na swojej działce.
Wczoraj przed tarnobrzeskim Sądem Rejonowym ruszył proces Władysława K. lekarza weterynarii, który oskarżony jest o uśmiercenie 32 zwierząt w sposób niedozwolony. Mężczyzna nie usypiał chorych zwierząt środkami farmakologicznymi, tylko… zabijał je strzałem w serce.
60-letni Władysław K. od lat pracował jako lekarz weterynarii na terenie gminy Baranów Sandomierski koło Tarnobrzega. Szokująca sprawa ujrzała światło dzienne w ubiegłym roku, gdy członkowie Tarnobrzeskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Zwierząt wykryli, że na terenie Baranowa przeprowadzanych jest wyjątkowo dużo eutanazji zwierząt. W ciągu czterech lat weterynarz uśmiercił aż 32 bezdomne zwierzęta – do adopcji przeznaczył tylko na 23 psy.
Strzał w serce lepszy niż zastrzyk
Weterynarzowi z Baranowa bardzo łatwo przychodziło podjęcie decyzji o zabiciu psa, ale jak okazało się w trakcie toczącego się śledztwa, nie używał on do usypiania psów środków farmakologicznych, bo nie miał na nie pozwolenia od Wojewódzkiego Inspektoratu Farmakologicznego.
- Nie miałem pozwolenia, bo nie było mi potrzebne – mówił wczoraj przed sądem Władysław K. – Miałem w swojej pracy zawodowej złe doświadczenia z lekiem używanym do usypiania i moim zdaniem jest on nieskuteczny. Próbowałem kiedyś upić konia. Podałem mu trzykrotną dawkę morbitalu i koń wciąż żył. Podobnie było kiedyś z psem, któremu podałem trzykrotną dawkę tego samego leku i pies nie zasnął. Wtedy zdecydowałem, że zamiast leków będę stosował postrzał.
Strzelał i zakopywał na działce
Jak wynika z wyjaśnień lekarza, psy chore, ofiary wypadków samochodowych, a także bardzo agresywne, które jego zdaniem należało uśpić, 60-latek zabijał z pomocą zaprzyjaźnionego myśliwego.
- Gdy byłem wzywany do psa po wypadku, oglądałem go i omacywałem. Jak nie nadawał się do dalszego leczenia dzwoniłem po myśliwego. Nie miałem rentgena, więc większych badań nie przeprowadzałem. Były zbędne. Do postrzału dochodziło w ustronnym miejscu. Potem zwłoki przywoziłem na teren mojej działki i tam zakopywałem – mówił bez żadnego skrępowania weterynarz.
600 złotych za głowę
Władysław K. nie przyznał się do zarzucanego mu czynu, ale potwierdza, że zlecał myśliwego zastrzelenie zwierząt i nie widzi on w tym nic niehumanitarnego. Przyznał, że zabijał tylko ciężko chore, okaleczone w wypadach i agresywne psy. Za każdą taką operację otrzymywał z urzędu pieniądze. Nawet 600 zł.
Weterynarzowi grozi do 1 roku pozbawienia wolności.
Małgorzata Rokoszewska